Mój ojciec nigdy nie przeklinał. Miał jednak zestaw określen, które chociaż nie miały brzmienia ciężkich wulgaryzmów, miały jednak swoje mocne emocjonalne odniesienie. Kiedy chciał określić kogoś, kto w swym postępowaniu upadł absolutnie najniżej, nazywał go gnidą. Czynił to niezwykle rzadko gdyż rzeczywiście odnosił to określenie do ludzi absolutnie najohydniejszych. Chociaż nie mogę pochwalić się mądrością mojego ojca, to jednak słowo - gnida - przeszło do mojego słownika również jako określenie najgorszego z najgorszych. Poniżej nie było już nic. Nie było... do dzisiaj.
Własnie dzisiaj przeczytałem wywiad z Jerzym Borowczakiem. Przeczytałem i zdałem sobie sprawę, że mój ojciec zatrzymał się na określeniu – gnida – tylko dlatego, że nie miał okazji poznać zyciorysu tego osobnika, a tym bardziej poznaźć jego wypowiedzi. Ja dla odmiany doskonale znam i życiorys i wypowiedzi tego ohydnego czlowieka, a mimo tego jego ostatni wywiad potrafił zaskoczyć mnie rozmiarem podłości.
Zaczęło się od pytania o to, kto wygra starcie o fotel senatora z Gdańska, Bogdan Borusewicz czy Andrzej Gwiazda? Fakt, że Borowczak kibicuje Borusewiczowi jest oczywisty, bo w końcu jest on twórcą całego kłamstwa o Borowczaku rzekomym działaczu, które całe lata wciska się nam - wbrew oczywistej prawdzie. Przewidywania wyborcze Borowczaka interesują mnie dokładnie tyle, ile przyczyna jego bezdennej głupoty , czyli wcale. Obchodzi mnie jednak to, co owa głupota i brak moralnych hamulców każe mu wyrzucać z siebie w postaci wypowiadanych kretynizmów.
Borowczak zaczyna więc od stwierdzenia, które chociaż w jego mniemaniu ma stanowić naganę jest w istocie nieświadomą pochwałą. Borowczak mówi więc: „Andrzej Gwiazda od początku kontestuje przemiany, jakie nastąpiły w Polsce po 1989 roku. Nie ma zaufania do tego, co można określić nurtem wielkich zmian.” Mocno ograniczone intelektualne możliwości Borowczaka, nie pozwalają mu zrozumieć, że wśród ludzi myślących nazywa się to przemyślaną i popartą olbrzymią wiedzą oceną rzeczywistości, jak rownież czymś co dla niego samego jest czystą i niezrozumiałą abstrakcją, a co nazywać zwykliśmy moralnym kręgosłupem.
Największy brud przychodzi jednak w następnym zdaniu. Borowczak mówi o Andrzeju Gwieździe: „Krytykował okrągly stół, stał z boku, okopany na swojej pozycji kontestatora. Teraz chce na starość skorzystać z tego co wspólnie wywalczyliśmy, (!) oraz z tego do czego krytykowany przez niego demokratyczny system doszedł.”
W tym wypadku poraża nie tyle prostacka głupota, ile chamstwo i arogancja tego bełkotu.Ten żałosny mały człowieczek o wymyślonym na użytek wałęsowej propagandy życiorysie, śmie stwiedzać, że twórca Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, współorganizator sierpniowego strajku, główny i bezkompromisowy negocjator w stoczni, który jako jedyny odmówił podpisania porozumienia po tym, kiedy zapisano w nim nadrzędną rolę partii komunistycznej. Jeden z twórców i wiceprzewodniczący pierwszej Solidarności, czlowiek który poświęcił całe swoje dotychczasowe życie walce z niesprawiedliwością i bestialstwem komunizmu „chce skorzystać” z tego co miał wywalczyć on, Jerzy Borowczak (!) Na domiar złego ma on tupet pisać to w liczbie mnogiej, próbujac tym samym podpisać pod swym paszkwilem wszystkich tych, którzy rzeczywiście o coś walczyli.
Zastanawiam się czy w przypadku Borowczaka są jeszcze jakieś granice łajdactwa, bo na zamartwianie się o granice głupoty jest już wyraźnie za pózno.
Przypomnę więc że mówi to człowiek, którego cały tzw. kombatancki życiorys zawrzeć można w stwierdzeniu, że jednego sierpniowego dnia ponad trzydzieści lat temu przyłączył się do dwóch stoczniowych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża i razem z kilkunastoma tysiącami stoczniowców wziął udział w wielkim strajku.
Te pięc minut pozornej odwagi w tłumie ma być w jego przekonaniu licencją na obrzucanie błotem takich ludzi jak Andrzej Gwiazda, czy wcześniej Anna Walentynowicz. Oczywiście nikt nie słuchałby kretyńskich wynurzeń Borowczaka gdyby przedstawiono go takim - jakim naprawdę jest. Dlatego też dorobiono mu życiorys opozycyjnego działacza, którego nie sposób obronić nawet przy użyciu całej machiny dzisiejszej propagandy.
Życiorys Borowczaka stworzono również z innego powodu. Otóż kiedy po sierpniowym strajku tłum niosący na ramionach swego nowego wodza Wałesę, chciał wiedzieć coś o jego przeszłości, to nagle okazało się, że żaden ze świadków tej przeszłości nie chce śpiewać w wałęsowym chórze kłamstwa.
Potrzebny był „świadek” o moralnym kręgosłupie glizdy i niekoniecznie wybitnej inteligencji.
Borowczak okazał się materiałem idealnym. Dwóch patologicznych kłamców w osobach Borusewicza i Wałęsy obdarzyło go nowym kombatanckim życiorysem. W zamian za to Borowczak poświadcza podsuwane mu wałęsowo borsukowe historie z takim zapałem, że czasem mówi więcej niż oni sami chcieliby nakłamać.
Spójrzmy więc, co na temat walecznego Borowczaka mówi on sam i jego twórcy i porównajmy to z faktami.
KŁAMSTWO
W polskiej Wikipedii Borowczak podaje o sobie informacje, że należał do aktywnych działaczy Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. (?!) Powtarza to kłamstwo w niemal wszystkich wywiadach udzielonych w ostatnich trzydziestu latach. W pewnym momencie tak się zagalopował, że w jednej z audycji telewizyjnych przedstawił się jako załozyciel WZZW. Z czasem doszło do tego, że zaczął opowiadać o swoich związkach z opozycją już w latach siedemdziesiątych. (?!)
Encyklopedia Solidarnosści podchodzi do tego tematu nieco ostrożniej i podaje, że od 1979 był współpracownikiem WZZ Wybrzeża. ES czyni to nieświadomie opierając się na informacji pochodzącej od najbardziej kłamliwego duetu naszych czasów, Walesy i Borusewicza.
W rzeczywistości Borowczak nie był ani współpracownikiem ani tym bardziej działaczem WZZów, ale o tym w dalszej części.
Jak sam opowiada kariera dzielnego wojaka Borowczaka zacząć się miała pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy trafiła mu się fucha i wraz z ludowym wojskiem wyjechał do Egiptu gdzie jak sam mówi nieźle zarabiał.(?) Z tego co pamiętam, to w czasach „szczęśliwego prl” w zwykłym, przymusowym wojsku nie tylko nie zarabiało się, ale większość zmuszonych do tej „zaszczytnej” służby uważała te dwa lata za wyrwane z życia. Nie będę się jednak specjalnie zastanawiał czym się nasz „bohater” zasłużył, aby zamiast do niewolniczej pracy przy budowie torów kolejowych gdzieś pod Pasłękiem, załapać się na objeżdżanie wojskową karetką piramid za... jak sam twierdzi, dobre pieniądze w tak zwanej walucie wymienialnej. Ważne jest to co szeregowy, czy może nawet kapral Borowczak opowiada o początkach swojej rzekomej walki, a sciślej postanowienia jej podjęcia.
W jednym z wywiadów mówi: „Jak byłem w wojsku, pojechałem na bliski wschód i poznałem tam oficerów z niebieskich beretów z Gdańska, którzy opowiadali o grudniu 1970 roku, że Skotami jeździli po ulicach, mając przed sobą stoczniowców. Wtedy podjąłem decyzję, że po wyjściu z wojska pojadę do Stoczni Gdańskiej”.
Już kilka dni pózniej(!) udzielając następnego wywiadu, zapomina wyraznie o historii z grudniem ’70 i prezentuje inną atrakcyjną wersję, tym razem o WZZach, mówiąc: „To właśnie w Egipcie od lekarzy i podoficerów po raz pierwszy usłyszałem o Wolnych Związkach Zawodowych w Stoczni Gdańskiej. I wtedy podjąłem decyzję, że po wyjściu z wojska pojadę do Stoczni Gdańskiej”.
To dopiero początek chorej fantazji Borowczaka. Od tej pory wszystkie jego opowieści będą tak samo spójne i „prawdziwe”. Zakładając nawet wbrew wszelkiemu rozsądkowi, że lekarze i cała kadra ludowego wojska PRLu biegała z zapałem do kaprala Borowczaka, aby poinformować go o istnieniu trójmiejskiej opozycji, to i tak w dalszych wspomnieniowych wynurzeniach nic nie chce trzymać się kupy.
Z innego wywiadu możemy się bowiem dowiedzieć, że o WZZW dowiedział się z ulotki otrzymanej w trójmiejskiej kolejce w 1979 roku. Okazało się, że chociaż w 1979 roku zatrudnił się w stoczni to jednak do WZZów jakoś tam nie trafił mimo, że w tym czasie działało tam kilku znanych działaczy. W stoczni była przecież Anna Walentynowicz, był Kazimierz Szołoch, Andrzej Bulc, Andrzej Kołodziej, Bogdan Felski, Ludwik Prądzynski i kilku innych. To czego nie znalazł w stoczni, znalazł w kolejce elektrycznej.
W kolejnym wywiadzie opowiada jak to jadąc jednego razu kolejką do Sopotu dostał do ręki ulotkę z adresem Bogdana Borusewicza, pod który oczywiście natychmiast się udał. Wspomina to tak: „Zastałem go za drugim razem. Przyjął mnie z rezerwą. Pytał kogo znam? Powiedział, że się ze mną skontaktuje”. W dalszej części tego wywiadu czytamy: „Na początku listopada 1979 przed oknem stancji Borowczaka przy ulicy Pogodnej zjawia sie Borusewicz. Kilka dni pózniej 11 listopada, po mszy w Bazylice Mariackiej rusza duża manifestacja pod pomnik Sobieskiego.
Borowczak rzuca ulotki
I znów jedno kłamstwo pogania drugie. W innym wywiadzie opowiada o swoich rzekomych początkach mówiąc: „Przyjął mnie z dużą rezerwą. Wypytywał, co robię i kogo znam? Potem dał mi zadanie. Miałem rozrzucić ulotki w stoczni”. Jego kłopoty z pamięcią można w koncu zrozumieć. Jeśli jego ukochany idol Bolek nie pamięta którędy wszedł do stoczni, to w koncu on słynny rozrzucacz ulotek może zapomnieć gdzie zrobił to po raz pierwszy. Rzecz w tym, że nie zrobił tego wówczas ani pod pomnikiem Sobieskiego, ani w stoczni, ani nigdzie indziej. Stare powiedzenie mówi, że jeśli chcesz żyć kłamstwem, to musisz mieć dobrą pamięć. Borowczak wyraznie tej zasady nie zna.
W innym znów wywiadzie z 2005 roku udzielonym w obecności Bogdana Felskiego i Ludwika Prądzynskiego mówi: „W 1979 roku, gdy już pracowałem w stoczni usłyszałem w Wolnej Europie o Alinie Pienkowskiej i Andrzeju Gwieździe. Na początku wzięli mnie za ubeka, myśleli, że jestem nasłany. Dopiero po sprawdzeniu mnie, zostałem dopuszczony do bibuły, pózniej poznałem was (Felskiego i Prądzyńskiego). Nie łatwo się w tym połapać, bo wygląda na to, że Borowczak w swej chorej wyobrazni przystępował co najmniej trzykrotnie do organizacji, w której nigdy nie był.
Przypomnę na marginesie tych absurdalnych wynurzeń, że Andrzej Gwiazda zobaczył Borowczaka po raz pierwszy w życiu w czasie strajku w stoczni. Zwrócę też uwagę na teorię domniemanego wstępnego podejrzenia i sprawdzania Borowczaka przez Alinę Pienkowską i Andrzeja Gwiazdę.
Oto co Andrzej Gwiazda pisze na ten temat w swej książce pt. „Gwiadozbiór w Solidarności” : „Każdego kto do nas dołączał, kogo poznawaliśmy, traktowaliśmy jako godnego zaufania, ponieważ i tak nie mieliśmy praktycznie żadnych możliwości sprawdzenia człowieka i jego intencji”(!) Borowczak najwyraźniej wymyślając bajkę o przyłączeniu się do WZZW założył, że tak właśnie musiało wyglądać to w grupach opozycyjnych.
Opowiadając o swej rzekomej zażyłej znajomości z Wałęsą w innym wywiadzie stwierdza wzruszająco: „To mój przyjaciel od ’79 roku, razem przygotowywaliśmy strajk, razem zrobiliśmy wiele, wiele rzeczy”. Nie wiem jakich to wiele, wiele rzeczy dokonać miał Borowczak wraz z Wałęsą i raczej nie chcę wiedzieć. Jestem jedną z kilkunastu osób, które przygotowywały strajk i zaświadczam, że Wałęsa nigdy żadnego strajku nie przygotowywał czy to z Borowczakiem czy też bez niego. Nawet sam Wałęsa nie probuje takich bzdur opowiadać.
Jeżeli, jak sam Borowczak twierdzi, w listopadzie ’79 poznał Borusewicza to musiałby się bardzo pospieszyć, by jeszcze przed końcem roku poznać Wałęsę i jeszcze na dodatek wiele, wiele zdziałać. Jakby nie kombinował z kalendarzem to i tak całą tą teorię obala sam twórca legendy Borowczaka, Bogdan Borusewicz. W swoich wspomnieniach, opowiadając znaną historyjkę o trzech stoczniowcach, z których jednym miał być właśnie Borowczak, Borusewicz stwierdza, że ...z Lechem rozmawiał indywidualnie. Elektryk nie znał tych trzech młodych działaczy do momentu, aż Borusewicz nie poznał ich ze sobą 8 sierpnia (1980!) na wspomnianym spotkaniu u Piotra Dyka”. Jak się okazuje, znajomość dat własnego ponoć życiorysu nie jest mocną stroną Borowczaka. Jeżeli nawet przyjmiemy za prawdę, że poznał on Borusewicza na dwa miesiące przed poczatkiem 1980 roku to jak zrozumieć inne jego wyznanie.
W kolejnym wywiadzie probując stworzyć wrażenie doświadczonego opozycjonisty opowiada z zapałem: „Kiedy w latach siedemdzisiątych (?) chciałem dowiedzieć się od młodych , kto prowadził spotkanie, to pytałem tylko: który? Z wąsami czy z brodą? Jak z wąsami to wiadomo Wałęsa. Jak z brodą to Andrzej Gwiazda.
Ta zaledwie czterozdaniowa bajeczka zawiera co najmniej cztery kłamstwa.
1. W latach siedemdziesiątych Borowczak nie był działaczem żadnej opozycyjnej grupy, a szczególnie WZZW i ten prosty fakt nie podlega żadnej kwestii.
2. Z powyższego powodu jak i z powodów, które wyjaśniam w dalszej części, żaden bliżej nieokreślony „młody”, nie mógł Borowczakowi opowiadać o żadnym spotkaniu ani też sam Borowczak nie mógł o takim spotkaniu wiedzieć.
3. Lech Wałęsa nigdy, w żadnym miejscu ani w żadnym czasie, nie prowadził żadnego WZZowskiego spotkania.
4. Borowczak nigdy przed strajkiem nie poznał Andrzeja Gwiazdy, a sam Gwiazda dowiedział się o istnieniu Borowczaka właśnie podczas wspomnianego strajku.
Głębokie analizowanie tych kłamstw nie ma wielkiego sensu, gdyż już z innego życiorysu Borowczaka dowiadujemy się, że „Wiosną 1980r. dołączył do grupy Wałęsy”. Nie dziwię się, że Borowczak gubi się we własnych kłamstwach, bo ja sam czytając jego wywiady zaczynam tracić orientację.
JAK BYŁO NAPRAWDĘ
Prawda o domniemanej działalności opozycyjnej Borowczaka jest prosta. JERZY BOROWCZAK NIGDY, A SZCZEGÓLNIE W LATACH SIEDEMDZIESIĄTYCH NIE BYŁ DZIAŁACZEM WOLNYCH ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH WYBRZEŻA! Borowczak poznał Bogdana Borusewicza, który niedługo przed sierpniowym strajkiem przedstawił go Bogdanowi Felskiemu i Ludwikowi Prądzyńskiemu. Byli oni rzeczywistymi działaczami WZZW w Stoczni Gdańskiej. Na kilka tygodni przed sierpniowym strajkiem Felski i Prądzyński zabrali Borowczaka ze sobą do Słupska, aby na prośbę Borusewicza mógł zobaczyć jak wygląda kolportaż ulotek. Najprawdopodobniej Bogdan Borusewicz zamierzał z czasem wciągnąć go w działalność KORu. Takie same próby podejmował wobec innych nowo poznawanych robotników. Był to jednak prywatny zamysł Borusewicza i nie miał on nic wspólnego z WZZW. Po decyzji podjęcia próby wywołania strajku Borusewicz dołączył Borowczaka do Felskiego i Prądzyńskiego, aby ci dwaj rozpoczynając strajk mieli do pomocy jeszcze jedną osobę. To oni byli rozpoczynającymi strajk. W tych kilku zdaniach zawiera się cała rzekoma działalność Borowczaka, która dzisiaj ma go uczynić świadkiem historii.
NIGDY PRZED TYM, ANI PO TYM JERZY BOROWCZAK NIE MIAŁ NIC WSPÓLNEGO Z DZIAŁALNOŚCIĄ WOLNYCH ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH WYBRZEŻA.
Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że niezależnie od tego czy jego pięciominutowy wybuch odwagi podczas strajku był sprawą przypadku czy osobistych zamysłów Borsuka, to jednak jest faktem, że przyłączył się do Felskiego i Prądzyńskiego i w rozpoczęciu strajku ma swój skromny udział. Nie jest moją intencją ujmować cokolwiek z faktu, że Borowczak był jednym z pierwszych, którzy nie podjęli pracy w dniu wybuchu strajku, ale prawdą jest, że do tego właśnie sprowadza się „niezwykły” jego wyczyn. Borowczak nie może oczywiście wiedzieć, że strajk wybuchł w tak szybkim tempie nie dlatego, że to on właśnie szedł obok Felskiego i Prądzyńskiego na czele strajkowego pochodu, tylko dlatego, że po dynamicznej akcji WZZowcow na zewnątrz stoczni , robotnicy wchodzili do niej zaopatrzeni w tysiące ulotek i byli na ewentualność strajku doskonale przygotowani.
Jest więc faktem niezaprzeczalnym, że to pojedyncze wydarzenie jest jedynym momentem, kiedy drogi Borowczaka w jakikolwiek sposób i w jakimkolwiek czasie zbliżyly się do Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża.
Uznając, że pomoc przy zatrzymaniu wydziału w stoczni jest jak najbardziej chwalebna, to jednak trzeba stwierdzić, że Borowczak postanowił stworzyć swoje kłamstwo, by móc je sprzedać za posady i pozycje dla siebie i rodziny, do których ani on, ani rodzina nie mieli żadnych kwalifikacji. Po drodze stał się równie głośny i nahalny jak jego pierwowzór Wałęsa i przy jego pomocy zepchnął pomału w cień swoich dwóch stoczniowych kolegów. Skromni, Bogdan Felski i Ludwik Prądzyński, którzy w przeciwieństwie do Borowczaka byli prawdziwymi działaczami WZZW, stali się dla mediów zaledwie cieniami „bohaterskiego” Jurka.
Borowczak lubi mówić o przygotowywaniu strajku
Sierpniowy strajk przygotowywały Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża. Borowczaka tam nie było, gdyż nie był częścią tej grupy. Informacje o strajku przekazywał mu Borusewicz w ilości potrzebnej do wsparcia Felskiego i Prądzyńskiego. Borowczak nie mógł brać i nie brał udziału w układaniu planu, czy formułowaniu treści odezwy do robotników, ani też w wydruku ulotek, ich kolportażu i innych działaniach przygotowawczych z tego prostego powodu, że ci którzy to robili nie mieli pojęcia o jego istnieniu !
Jeżeli Borusewicz rozmawiając z Bogdanem Felskim i Ludwikiem Prądzyńskim włączał w te rozmowy również Borowczaka chcąc go w to zaangażować, to była to jego prywatna sprawa i z przygotowaniem strajku przez WZZy nie miała nic wspólnego. Ciekawe jest też to, że kiedy Borusewicz spotykał się z nami koordynując przygotowania do strajku wspominał tylko o dwóch ludziach, których mieliśmy w stoczni. Nigdy nie mówił o Borowczaku, z czego można wnosić, że w tamtym momencie nawet on traktował go marginesowo. Jego rola została wyolbrzymiona dopiero po strajku dla potrzeb pózniejszej propagandy.
Przez wiele lat forsowane przez Borusewicza i Wałęsę kłamstwo o opozycyjnej karierze Borowczaka zagłuszało skutecznie pojawiające się od czasu do czasu świadectwa prawdy.
Przypomnę więc kilka faktów.
Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża były grupą około 30 aktywnych działaczy. Ta liczba czasem rosła czasem zaś malała. Wspierała ich równie nieduża grupa sympatyków.
NIKT SPOSRÓD TEJ MALEJ GRUPY NIGDY PRZED SIERPNIEM NIE SŁYSZAŁ O ISTNIENIU BOROWCZAKA. ŻADEN Z NAS NIE ZNAŁ GO I ON NIE ZNAŁ ŻADNEGO Z NAS I TYM BARDZIEJ NIKT Z NAS NIE PROWADZIŁ Z NIM ŻADNEJ OPOZYCYJNEJ DZIAŁALNOŚCI! Nie znali go ani liderzy WZZW, ani drukarze i kolporterzy. (Nazwisko Borowczaka pojawia się w jednym miejscu wspomnień Andrzeja Gwiazdy, który podaje je za Bogdanem Borusewiczem.)
Znajomość Borowczaka z Borusewiczem, a pózniej za jego sprawą z Felskim i Prądzyńskim w stoczni, nigdy nie zamieniła się w znajomość z kimkolwiek z nas. Do dnia dzisiejszego Borowczak nie potrafi wymienić żadnych nazwisk WZZowskich działaczy, którzy mogliby potwierdzić jego rzekomą przynależność.
We wrześniu 1981 roku Borowczak jako członek komisji zakładowej Solidarności Stoczni Gdańskiej, wykonując polecenie Wałęsy współzorganizował bojówkę, która w ramach wałęsowej czystki w związku, napadła na siedzibę drukarni ZR Gdańsk, wyrzucając z niej siłą pracujących tam drukarzy. Każdy z nich był działaczem Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. Ich również nie znał borusewiczowy bohater Borowczak.
Jakiś czas temu, próbując nadać swym opowieściom minimalną choćby wiarygodność powołał się na dwie osoby z tak zwanej grupy Wałęsy. Z uwiarygodnienia życiorysu niewiele wyszło, gdyż jednym z nich był współtwórca kombatanckiej bajki Borowczaka, znany dzisiaj powszechnie jako TW Bolek, a drugim inny „gigant prawdomówności” znany jako TW Hela. Tymczasem pytany o takich ludzi jak chociażby Andrzej Bulc, który był jednym z pierwszych członków komitetu założycielskiego WZZW, nie miał pojęcia o kim mowa. Sytuację tą opisywał w swym artykule dr Sławomir Cenckiewicz.
W związku z tym, że Borowczak jest człowiekiem na tyle naiwnym aby stwierdzać, że był z ludzmi, których nigdy nie poznał, to często przy okazji udzielanych przez niego wywiadów dochodzi do sytuacji wręcz kosmicznie absurdalnych. Tak było kiedy jako usłużny „pożyteczny idiota” postanowił przekonywać o nieagenturalności Wałęsy.
Jeden z dziennikarzy zapytał go: „Czy w Wolnych Związkach Zawodowych Wybrzeża i potem - w czasie siernia 1980 roku – ktoś podejrzewał Lecha Wałęsę o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa? Borowczak rzuca zdecydowanie: „Co za pomysł. Nikt”. Jest to chyba pierwszy przypadek w historii świata, kiedy ktoś wie co mówili i myśleli ludzie, których nigdy nie poznał.
W innym wywiadzie próbował wykazać niewinnośc Wałęsy wobec zarzutów o współpracę z bezpieką stwierdzając: „Tyle spotkań odbyliśmy z Andrzejem Gwiazdą, Lechem Kaczyńskim, Bogdanem Borusewiczem. Nigdy żaden z nich nawet cieniem, grymasem twarzy nie zdradził żadnych pretensji do Lecha Wałęsy”.
I znów kilka kłamstw w jednym krótkim stwierdzeniu. Okazuje się po raz kolejny, że odbywał on spotkania z ludzmi, których nigdy w tamtym czasie nie widział na oczy. O ś.p. Lechu Kaczyńskim, Borowczak przez całe lata opowiadał z arogancją, że nigdy w opozycji nic nie znaczył i tak naprawdę praktycznie w niej nie był, a teraz okazuje się, że miał z nim jakieś ważne spotkania i to w dużej ilości. W sprawie podejrzenia agentury Wałęsy, to oczywiście Borowczak nie może wiedzieć, że przez długi czas Wałęsa nie miał wstępu na spotkania w mieszkaniu Gwiazdów, czy to, że trzymany był zawsze z daleka od najważniejszych informacji, jak również to, że słynny dziś Bolek, został z WZZów usunięty na dwa miesiące przed strajkiem, za sprawą właśnie decyzji Joanny i Andrzeja Gwiazdów. Pojawił się ponownie dopiero przed samym strajkiem w stoczni, za sprawą błagalnej interwencji Borusewicza, ale to już osobna historia na inną okazję.
Cały zabieg wprowadzenia Borowczaka do historii jako jej twórcy i świadka jest tak absurdalny jak tylko może być.
Wyobraźmy sobie taką oto sytuację: na zjazd trzydziestoosobowej klasy przyjeżdża po latach ktoś kto twierdzi, że był nie tylko uczniem tej klasy, ale nawet jej liderem. Nie zna go żaden uczeń, ani też żaden z nauczycieli. Jedyny, który twierdzi że go pamięta, to ten, który spędził swoje szkolne lata w oślej ławce za to, że nagminnie kłamał i oszukiwał.
Taka sytuacja jest dla wiekszości normalnych ludzi nie do wyobrażenia. Tymczasem nam każe się przyjąć taki absurd za prawdę w sytuacji dotyczącej historycznego świadectwa. Dzieje się tak dlatego, że jeden kłamca tworzy historię, której nie mogą potwierdzić ci, którzy ją znają. Tak więc musi on wymyślić innego świadka, który w zamian za wymyślony opozycyjny życiorys i atrakcyjne posady, potwierdzi z kolei każde kłamstwo, które jego twórca mu podsunie. Ten mechanizm jest dziś szeroko stosowany i z pomocą głównego nurtu mediów przynosi jego uzytkownikom często oczekiwane rezultaty.
Niestety nie wszystkie kłamstwa Borowczaka są tylko żałosnym wytworem chorej wyobrazni. Wiele z jego wynurzeń jest bezczelną obrazą innych i przykładem krańcowego łajdactwa. Wypowiadając się na temat perfidnego rozbicia przez Wałęsę sierpniowego strajku w trzecim dniu jego trwania, nie tylko łże w sposób absolutnie bezczelny, ale przede wszystkim pluje w twarz oszukanym wówczas stoczniowcom. Z całą arogancją stwierdza: „A 16 sierpnia okazało się, że groził nam rozłam, bo wielu stoczniowców dało nogę, (?!) gdy dyrekcja zgodziła się na nasze żądania”.
Borowczak jest chyba jedynym człowiekiem na ziemi, który za rozłożenie sierpniowego strajku wini strajkujących stoczniowców. Przypomnę, że nawet dzisiejsza ulubienica rządzących elit, Henryka Krzywonos opowiada gdzie tylko może, jak to wrzeszczała z przerażenia kiedy jej dzisiejszy idol Bolek wystawił wszystkich do wiatru. Tymczasem Borowczak wyjaśnia nam wszystkim, że to stoczniowcy okazali się tchórzami i „dając nogę” położyli strajk. Nie przeszkadza mu nawet fakt, że jak zwykle w innym wywiadzie mówi już zupelnie co innego, stwierdzając: „Lech odczytał wyniki głosowania i powiedział – uważam strajk za zakończony”.
Mówiąc o początkach sierpniowego strajku należy również przypomnieć, że Borowczak stał się narzędziem w rękach Wałęsy już w pierszych momentach zdradzieckich pertraktacji Wałęsy z dyrektorem stoczni. Borowczak spełnił kluczową rolę w wyeliminowaniu przez Wałęsę młodych i bezkompromisowych członków pierwszego komitetu strajkowego, a w tym związanego z Anną Walentynowicz, Piotra Maliszewskiego.
Swój stosunek do kolegów stoczniowców Borowczak potwierdził, kiedy to zaangażował się w obronę Wałęsy przed oskarżeniami o współpracę z bezpieką. Pytany o nagranie wyznania Wałęsy (którego nigdy nie słyszał) odpowiada reporterowi: „Pan Bulc już teraz mówi, że Wałęsa się nie przyznał, tylko dali mu zdjęcia i on rozpoznawał tych stoczniowców”. Przypomnę, że mówi to rzekomy działacz opozycji i pózniejszy przewodniczący stoczniowej Solidarności. On przecież tylko (!) rozpoznawał tych stoczniowców i tylko (!) wydawał ich w łapy bezpieki.
Na marginesie przypomnę, że podczas wykonywania zlecenia obrony TW Bolka, Borowczak posuwał się do opluwania prawdziwych działaczy i liderów WZZów. Należy przypuszczać, że dzisiaj, kiedy jego pan przyznał się publicznie do współpracy „wściekły pies ogrodnika” musi być bardziej niż kiedykolwiek zdezorientowany.
Można by przyjąć, że ostatnie ataki na Andrzeja Gwiazdę są wynikiem tego ogłupienia sytuacją, gdyby nie fakt, że takie podłe ataki są jego specjalnością od wielu już lat. Długa lista brudnych ataków zawiera takie nazwiska jak Joanna Gwiazda, Krzysztof Wyszkowski czy Anna Walentynowicz.
Jeszcze nie tak dawno ten mizerny charakter i jednodniowy „bohater” wyrzucał z siebie jad nienawiści wobec ś.p. Lecha Kaczyńskiego, nazywając go tchórzem. Jego zleceniodawcy nie poinformowali go, że Lech Kaczyński rozpoczynał swą opozycyjną działalnośc na długie lata przed tym, zanim on - „dzielny” Borowczak - dowiadywać się miał w dalekim Egipcie o Wolnych Związkach, do których mimo deklarowanego zapału nigdy jakoś nie trafił. Atak na Lecha Kaczyńskiego nie był jednak najwiekszą podłością jakiej kiedykolwiek dopuścił się ten obrzydliwy człowiek.
I tu dochodzimy do najbardziej parszywego łobuzerstwa, którego Jerzy Borowczak dopuścił się wobec ś.p. Anny Walentynowicz. I chociaż wbrew wszystkim bandyckim zabiegom całej grupy łajdaków, historia na zawsze zapisała jej skromną postać jako Annę Solidarność, to nie zmniejsza to w żadnej mierze obrzydliwości postępku Borowczaka.
Już od pierwszych chwil po strajku Borowczak opowiadał jak to nie mogąc pogodzić się z krzywdą wyrzadzoną pani Ani, własnie on postanowić miał wraz z Borusewiczem, przy ewentualnej skromnej pomocy B.Felskiego i L.Pradzynskiego, zatrzymać całą stocznię i walczyć o nią do ostatniej kropli krwi.
To szydercze kłamstwo glosił nawet po jej tragicznej śmierci. To właśnie na tej teorii, oparł caly swój zakłamany życiorys.
W nieskończonej ilości wywiadów opowiada już trzydzieści lat o wielkim uczuciu solidarności, a nawet przyjazni z nią. Anna Walentynowicz cieszyła się w naszej WZZowskiej rodzinie tak ogromnym szacunkiem, iż niełatwo jest zachować spokój wspominając krzywdę, jaką wyrządził jej ten odrażający czlowiek.
Przypomnę jednak, że już kilka miesięcy (!) po tym jak miał rzekomo bohatersko rozpocząć strajk w jej obronie, Jerzy Borowczak stał się motorem i siła napędową obrzydliwej napaści na nią. Najpierw za przykładem Wałęsy obrzucał ją publicznie wszelkiego rodzaju błotem fałszywych oskarżen, po to by doprowadzić do jej wyrzucenia z prezydium MKZ Gdańsk.
Decyzję wyrzucenia Anny Walentynowicz uzasadniono nastepująco: „Z uwagi na nie wywiązywanie się z obowiązku członka Prezydium, oraz niegodne reprezentowanie naszego związku, odwołuje się natychmiastowo kol. Annę Walentynowicz z Prezydium MKZ Gdańsk”.
BOROWCZAK NIE TYLKO ZŁOŻYŁ SWÓJ PODPIS POD TĄ HANIEBNĄ DECYZJĄ, ALE Z CAŁYM ZAPAŁEM PODJĄŁ SIĘ ROLI PRZEWODNICZENIA KOMISJI DYSCYPLINARNEJ, ROZPATRUJĄCEJ SPRAWĘ ANNY WALENTYNOWICZ ! Szczególowy opis tej sytuacji znalezć można w poświęconej Annie Walentynowicz ksiązce dr. Sławomira Cenckiewicza pt. „Anna Solidarność”.
Tak więc Borowczak, który całą swą karierę zbudował na wysługiwaniu się kłamcy i agentowi bezpieki stwierdzał teraz, zaledwie kilka miesięcy po słynnym strajku, że Anna Walentynowicz niegodnie reprezentowała Solidarność.
Anna Walentynowicz była prześladowana przez komunistyczną bezpiekę przez długie lata w każdy możliwy sposób. Wielokrotnie aresztowana i więziona, przeżyła próbę otrucia, przyjęła z godnością niezliczoną ilośc trudnych do wyobrażenia upokorzeń. Przy całej tej liscie esbeckich prześladowań nie miała zwyczaju narzekać. Przyjaciołom zwierzała się jednak, że najbardziej bolesną krzywdę wyrządzono jej uznając ją za niegodną reprezentowania Solidarności, której dała początek. Czuła się zdradzona i oszukana.
Sam Borowczak nie zakończył na tym swej podłej zdrady. Przez następnych niemal trzydzieści lat prowadził krucjatę kłamstw i pomówień przeciwko pani Ani. Były to kłamstwa najgorszego gatunku nie tylko dlatego, że były wyjątkowo brudne, ale również dlatego, że powodowane były ordynarną, prymitywną chęcią zysku. Ona sama przez te wszystkie lata nie wypowiedziała jednego słowa do tego obrzydliwego człowieka, odmawiając podania mu ręki.
Jakim parszywym trzeba więc być charakterem, aby po jej tragicznej śmierci, publicznie podawać się za jej przyjaciela. Podczas żałoby po smierci pani Ani, Borowczak pojawiał się w każdym możliwym miejscu i z kamienną twarzą opowiadał o swej bliskości z nią, o rzekomych wizytach w jej mieszkaniu, wspólnej herbacie i ciasteczkach.
O charakterze Jerzego Borowczaka i jego umysłowych możliwościach najlepiej świadczy inna wypowiedz z cytowanego na wstępie wywiadu. Po chorych wynurzeniach na temat Andrzeja Gwiazdy i Jarosława oraz Lecha Kaczyńskich, raczy nas „refleksją” na temat obchodów kolejnej rocznicy sierpniowego strajku.
Z radością zadowolonego z siebie idioty ogłasza: „Fundacja Solidarności 14 sierpnia tego roku zorganizowała dyskotekę w namiocie na terenie stoczni. Ludzie, ponad dwie setki, bawili się do godziny 22. Następnym razem skończymy zabawę o północy”.
Temu patologicznemu kłamcy, o takich wlaśnie intelektualnych możliwościach i całkowitym braku jakichkolwiek moralnych wartosci, powierzono dzisiaj jedną z najważniejszych funkci w Eurpejskim Centrum Solidarności,odpowiedzialnym za zachowanie i przekazanie młodemu pokoleniu prawdy o naszej najnowszej historii.
W 2008 roku Ryszad Snieżko, były radny miasta Gdańska opisał brudną historię kariery Borowczaka w atrykule zatytułowanym - Jerzy Stanisław Borowczak – chodząca „legenda Solidarności” (?) Autor zakończył swój tekst słowami: „J.S. Borowczak jest synonimem cwaniactwa, prywaty, układów, kolesiostwa, niekompetencji i protekcji i używając słów pani prof. Staniszkis należy do tzw. klasy pasożytniczej”.
Od siebie dodam tylko: jak każda inna – gnida.
Lech Zborowski
Keine Kommentare:
Kommentar veröffentlichen