Dienstag, 29. April 2014

FENOMEN WOLNYCH ZWIĄZKÓW ZAWODOWYCH WYBRZEŻA

Mija kolejna (36) rocznica powstania trójmiejskich Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. W ponurej rzeczywistości PRLu stanowiły one niewątpliwy fenomen. I nie dlatego jak się powszechnie sądzi, albo ścisłej nie tylko dlatego, że ówczesne działania kilkudziesięciu osób doprowadziły do sierpniowego strajku, a co za tym idzie do zaistnienia zjawiska Solidarności. Odmienność Wolnych Związków polegała na tym, że nie proponowały one powszechnej podziemnej organizacji, lecz pewną uniwersalną ideę. Kilkudziesięciu działaczy było w założeniu tylko nośnikiem tej idei.

W jednym ze swoich wywiadów Andrzej Gwiazda określił te idee w jednym krótkim zdaniu mówiąc: „w WZZach robotnicy bronili się sami”.
W wydanej po wielu latach książce, współtwórca Wolnych Związków wyjaśnia konkretnie: „Ludzie muszą bronić się przed niesprawiedliwością, wyzyskiem, domagać się lepszych warunków pracy i płacy. Muszą to robić w miejscu, w którym żyją i pracują, czyli najlepiej w miejscu pracy. Pomoc z zewnątrz, dobra rada, a przede wszystkim parasol ochronny w przypadku późniejszych represji, były pożądane, ale nikt z zewnątrz nie mógł „bronic robotników” lepiej od nich samych”. Krótko mówiąc, chodziło o to, aby Polacy zdali sobie sprawę z tego, że wolności nie przyniesie taka czy inna organizacja, a jedynie wewnętrzna potrzeba każdego z nas, a walka o nią musi się toczyć w każdym miejscu i w każdym środowisku. Wbrew pozorom, nawet pośród tych którzy trafili do Wolnych Związków, nie każdy od razu pojmował znaczenie tego przekazu. Dlatego zdarzało się że ktoś potrzebował czasu, aby zrozumieć iż działalność ulotkowa była tylko sposobem dotarcia do celu, a nie celem samym w sobie. Z całą pewnością nie zrozumieli tego ci, dla których powoływanie się dziś na rzekomą działalność opozycyjną stało się trampoliną do politycznych, czy celebryckich karier.

Latem 1980 roku, po dwóch tygodniach pełnych zawirowań, niepewności i wbrew wszelkim oczekiwaniom, sierpniowy strajk zakończył się tym do czego niewielu było przygotowanych. Łącząca Polaków naturalna ludzka solidarność zastąpiona została Solidarnością – instytucją. WZZowska idea, która nie zdążyła jeszcze na dobre zadomowić się w umysłach Polaków, zrobiła koło i wróciła do punktu wyjścia. Znów wielu z nas założyło, że naszych praw bronić będzie ktoś inny. W tym wypadku bliżej jeszcze niesprecyzowana instytucja. To co było w tej sytuacji najgorsze to fakt, że niemal natychmiast z wszelkich możliwych nor wyłazić zaczęli ci, którzy czuli w powietrzu zapach kariery i pieniędzy.
Solidarność nie zdążyła się jeszcze zarejestrować, kiedy przed kamerami i mikrofonami wszechobecnych wówczas zachodnich mediów, zaczęli produkować się agenci, kłamcy i karierowicze. I nagle okazało się, że wybrzeżowe Wolne Związki to nie 40 – 50 osób, a wręcz cała armia kilkuset czy nawet tysięcy nieustraszonych. Kto mógł powoływał się na swoje rzekome związki z WZZami. Można było odnieść wrażenie, że Gdańsk był jedną wielką wolnozwiązkową twierdzą. Zanim jeszcze w przeróżnych encyklopediach jako działacze Wolnych Związków pojawiać się zaczęły takie „waleczne” twory chorej wyobraźni jak Jerzy Borowczak czy Donald Tusk, nastąpił nowy fenomen WZZów.

Ci sami „bohaterowie”, którzy wcześniej aby zaistnieć tworzyli w pośpiechu swoje WZZowskie życiorysy, zaczęli nagle ulegać zbiorowej panice w strachu przed ujawnieniem ich kłamstw. Okazało się bowiem, że kłamstwo nie może funkcjonować obok prawdy. Nowi „bohaterowie” zaczęli więc z prawdziwą pasją wycinać z historii nie tylko tych wszystkich, którzy w Wolnych Związkach działali naprawdę, ale nawet samą historię tych Związków.

Już kilka miesięcy po historycznym sierpniowym buncie, który przypomniał światu o Polsce i najlepszych cechach jej mieszkańców, nowo objawieni „działacze WZZów” w najbardziej haniebny sposób ogłosili temu właśnie światu, że Anna Walentynowicz, od której wszystko miało się przecież zacząć, jest niegodna reprezentowania Solidarności. Pod wodzą naszego narodowego donosiciela zaczęła się prawdziwa czystka.
Działaczy WZZów wyrzucano nie tylko z Solidarności, ale również, albo raczej przede wszystkim, ze świadomości Polaków. W krótkim acz burzliwym czasie, który jak w czarnej komedii nazwano karnawałem Solidarności, niewielu zauważało nieprawdopodobną ironię tych poczynań. Ludzie, którzy twierdzili, że działali dzielnie w Wolnych Związkach wymazywali z publicznej świadomości tych, z którymi mieli rzekomo tą działalność prowadzić. Rozprawa z rzekomymi „towarzyszami walki” była bezwzględna i prowadzona wszelkimi sposobami.


Po tym jak pozwoliliśmy aby donosiciel komunistycznej bezpieki przy pomocy tejże instytucji i grupy „nowych zasłużonych”, na naszych oczach poniżał i niszczył Tą którą dziś z dumą nazywamy Anną Solidarność, nie było już granic których by nie przekroczono, aby nie tylko zniszczyć jej WZZowskich przyjaciół, ale wręcz wymazać historię Wolnych Związków. Rozwijały się również metody tego działania. Po fałszywych oskarżeniach, obrzucaniu błotem i medialnym izolowaniu, aby przyspieszyć cały proces, przystąpiono do zwykłych, ordynarnych, fizycznych napaści. Tak było w przypadku bandyckiej napaści na nieżyjącą już dziś Marylę Płońską, próbującą rozdawać WZZowskiego „Robotnika Wybrzeża” w budynku powstającej Solidarności, czy napadu wałęsowej bojówki na drukarnię MKZu gdańskiej Solidarności, której założycielami i pracownikami byli działacze Wolnych Związków. Ta akcja wymazywania historii WZZów trwa do dzisiaj. Z czasem jej integralną częścią stał się – twórca powszechnie propagowanego historycznego kłamstwa – Bogdan Borusewicz. Nie tylko przyzwolił na wykreślanie prawdy o Wolnych Związkach i jej działaczach, ale wręcz stworzył „historię” zastępczą na użytek tych, przy których robi dziś swą polityczną i finansową karierę.

Kilka lat temu Sławomir Cenckiewicz napisał ciągle aktualny tekst pt. „Cisi i Gęgacze”.
Historyk pisał tam między innymi:
„Dla większości mainstreamowych komentatorów spór o genezę i pamięć WZZ został dawno rozstrzygnięty. Z ich niepodważalnych ustaleń wynika, że założycielami WZZ byli Bogdan Borusewicz z Jackiem Kuroniem, Janem Lityńskimi, Henrykiem Wujcem, których wspomagali Lech Walesa, Bogdan Lis i Jerzy Borowczak.
To w dużej mierze na fałszu przez ostatnie kilkanaście lat uprawiano politykę historyczną. Stąd też obecna histeria związana z przywracaniem prawdy o wymazanych z kart bohaterach WZZ i Solidarności nie powinna być dla nas zaskoczeniem”.
„To szerszy problem – wymazano z pamięci całą plejadę działaczy zasłużonych w walce z komunizmem. Trzymając się tylko przykładu trójmiejskich WZZ, warto wspomnieć Andrzeja Butkiewicza, Różę i Janusza Jańców, Lecha Kaczyńskiego, Jana Karandzieja, Antoniego Mężydłę, Mariusza Muskata, Marylę Płońską, Antoniego Sokołowskiego, Leona Stobieckiego, Tadeusza Szczepańskiego, Kazimierza Szołocha, Blażeja Wyszkowskiego, Leszka Zborowskiego, Kazimierza Zabczyńskiego i innych. O nich nie upomną się publicyści bijący dziś na alarm, że oto zawłaszcza się historię WZZ”
.

Oczywiście w całej tej sprawie nie chodzi o kilka, czy kilkanaście nazwisk. Tym, co spowodowało to anty WZZowskie pospolite ruszenie historycznych kłamców, jest paniczny strach przed świadectwem ich działaczy. Prawda o historii WZZ i Solidarności, którą znają działacze Wolnych Związków, wywróciła by do góry nogami cały ustalony propagandowy porządek i odsłoniła by prawdziwe postawy autoryzowanych kłamców. Wiele z tych świadectw spowodowało by konieczność przepisania pewnej części naszej najnowszej historii, a co za tym idzie postawienia kilku bardzo istotnych pytań. Odpowiedzi mogłyby odbrązowić wiele życiorysów i zmienić nasze spojrzenie na wiele „opozycyjnych” karier.

Nie ma chyba bardziej wymownego przykładu wyrzucania poza margines historii Wolnych Związków i ich działaczy – jak zdarzenie związane z Anną Walentynowicz.
W prezencie na jej osiemdziesiąte urodziny Krzysztof Wyszkowski podarował jej odnowione zdjęcie, jej własny portret, który znalazł zniszczony w śmietniku na zapleczu Europejskiego Centrum Solidarnosci. Tej samej instytucji, której jedynym zadaniem jest chronić prawdę o naszej najnowszej historii i pamięć ludzi, którzy byli jej częścią. Zasiedli w ECS karierowicze pokazali w ten sposób, gdzie widzą miejsce WZZów i ich ludzi.
Jednak tak jak to zdjęcie, tak i historyczna prawda Wolnych Zwiazków Zawodowych Wybrzeża przetrwa – wbrew propagandzie i zabiegom kłamców.


Lech Zborowski



                      legendy solidarnosci


Montag, 10. Februar 2014

LIST OTWARTY DO PREZESA PRAWA I SPRAWIEDLIWOŚCI PANA JAROSŁAWA KACZYŃSKIEGO

Szanowny Panie Prezesie

Kiedy w roku 2008 zechciał Pan przyjąć nasze zaproszenie na konferencję w trzydziestą rocznicę Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża, powiedział Pan wówczas: „Jestem naprawdę szczęśliwy i zaszczycony, że mogę w takim gronie, razem z panią Anną Walentynowicz i innymi działaczami Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża być na tej sali i walczyć o prawdę”. Odebraliśmy wówczas te słowa jako wyraz zaufania do nas i dla wartości jakie reprezentujemy. Wierzymy więc, że to zaufanie pozwoli Panu przyjąć nasz apel do Pana, jako szczery wyraz naszej troski o sprawę której on dotyczy. Zdajemy sobie sprawę z zawirowań i zależności, którym podlega świat polityki nawet tej wewnątrz partyjnej. Kiedy jednak ta polityka wydaje się stawać celem samym w sobie, a nie środkiem do innych celów, to zatraca ona swój sens. Co najważniejsze zagubieniu ulega to co najistotniejsze czyli człowiek i jego dobro. W takiej sytuacji polityka musi ustąpić i koniecznym jest odwrócenie się w stronę tego człowieka choćby nawet wydawało się, że ważność tejże polityki jest niewspółmiernie większa od dobra pojedynczego człowieka.

Jesteśmy właśnie świadkami bezprzykładnego prześladowania jednej z najprawdziwszych i najbardziej oddanych walce o dobro naszej ojczyzny postaci pani Jadwigi Chmielowskiej. Została ona wyraźnie wybrana za cel szczególnie podłych ataków właśnie z powodu swego uporu i bezkompromisowości w walce o wartości jakie reprezentują ci, dla których Polska jest wartością najwyższą, a nie kolejnym artykułem na sprzedaż. Niewiele jest dzisiaj osób, które mogły by pochwalić się listą takich działań i dokonań jakie ma na swym koncie pani Jadwiga. Od działalności opozycyjnej już w latach siedemdziesiątych, poprzez „Solidarność” i działalność w podziemiu jako członek Solidarności Walczącej, aż po późniejszą niestrudzoną pomoc Polakom na wschodzie. To właśnie za te i wiele innych dokonań Jadwiga Chmielowska została odznaczona przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego drugim najwyższym polskim odznaczeniem, Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. Otrzymała również Zloty Krzyż Zasługi od Rządu Polskiego na Uchodźstwie i Krzyż Semper Fidelis przyznany przez Związek Solidarności Polskich Kombatantów. I Chociaż wiemy wszyscy, że pani Jadwiga swej działalności nie poświęca się dla odznaczeń i dyplomów, to jednak taka ich lista musi budzić prawdziwy szacunek.

Tymczasem za swoje poświecenie dla Polski zmuszona jest dziś znosić poniżenie i prześladowanie. Niezwykle smutnym faktem jest, że częścią tych napaści jest już od dawna wysoki funkcjonariusz, śląski działacz Prawa i Sprawiedliwości Wojciech Poczachowski, który wyraźnie wykorzystując swą pozycję powodowany osobistą wendetą, postanowił zamęczyć panią Jadwigę kierowaniem do sądu całkowicie bezpodstawnych oskarżeń wobec tej wspanialej osoby. Ten sam pan Poczachowski, który w czasie gdy pani Jadwiga ścigana była listem gończym komunistycznej bezpieki, który usunięto dopiero w roku 1990, sam zajęty był robieniem kariery w reżimowej Telewizji Katowice. Nie ma znaczenia czy pan Poczachowski pełni w tej nagonce rolę przysłowiowego użytecznego „idioty” czy jest świadomym elementem wyrachowanej napaści. Jego postawa wobec pani Jadwigi jest zachowaniem odrażającym i nagannym. Przy tym jest to tylko niewielka cześć szykan wobec pani Jadwigi. Od miesięcy nękana jest SMS-ami i e mailami pełnymi gróźb, z których wiele jest urzeczywistnianych. To wszystko dzieje się w bardzo dziwnej atmosferze, którą w katowickim okręgu PiS tworzy jej szef i zarazem poseł PiS pan Tobiszewski, atakujący pomysłodawców nazwania ronda w Rudzie Sląskiej imieniem Marii i Lecha Kaczyńskich, czy twórców pomnika poświęconego ofiarom tragedii w Smoleńsku.

Cała akcja wymierzona przeciwko tej niezwykłej Polce i jej ostatnie przejścia do złudzenia przypominają historię innej ikony zwanej dziś Anną Solidarność, dla której Pan Prezes miał tyle nieukrywanego szacunku. Podobnie jak dziś pani Jadwiga atakowana jest przez ludzi kreujących się na obrońców tej samej strony politycznej barykady, tak niegdyś Anna Walentynowicz była atakowana i prześladowana przez fałszywych „działaczy” Solidarności. Stawaliśmy wówczas w jej obronie, nie zastanawiając się, czy ktoś oskarży nas o brak lojalności wobec naszego związku gdyż wiedzieliśmy, że to właśnie ta lojalność nakazywała nam stanąć po stronie sprawiedliwości. Kiedy jeszcze wcześniej, na pół roku przed emeryturą nasza pani Ania zwolniona została z pracy, w jej obronie stanął cały Gdańsk, a wkrótce cała Polska.

Dzisiaj, kiedy życie za sprawą działania złych ludzi napisało ten sam scenariusz dla pani Jadwigi i na sześć miesięcy przed emeryturą została właśnie zwolniona z pracy, zabrakło we władzach Prawa i Sprawiedliwości ludzi, którzy mieli by odwagę jasno i wyraźnie odciąć się od haniebnej postawy pana Poczachowskiego. Czyni to za to wielu oddanych sympatyków Prawa i Sprawiedliwości , do których należy również pani Jadwiga. Do tej pory jednak nie możemy doczekać się głosu tych, dla których przejrzystość reprezentowanych przez PiS wartości powinna być najważniejsza. Milczenie władz PiS w takich sytuacjach nie jest dobrym rozwiązaniem. Byliśmy nie tak dawno świadkami jak ciche przyzwolenie większości doprowadziło do zawłaszczenia „Solidarności” i zastąpienia jej ideałów metodami iście gangsterskimi, które niemal na naszych oczach pozbawiły nas tego co było wówczas w tym ruchu najcenniejsze i najbardziej ludzkie i co tak jasno i pięknie wyrażała jego nazwa.

Szanowny Panie Prezesie
Brak głośnego określenia wyraźnej postawy władz Prawa i Sprawiedliwości wobec tak niegodnego zachowania swojego działacza powoduje, że wielu może zadawać sobie pytanie, czy jest to tylko chwilowe zagubienie się w nawale politycznych problemów, czy też oznaka tego czego jako Polacy mamy oczekiwać, kiedy dając kredyt zaufania oddamy Wam w ręce losy naszego kraju?
Apelujemy aby nie przymykać oczu na ludzką krzywdę i nie zamiatać pod przysłowiowy dywan spraw, które wymagają jasnego określenia swojego do nich stosunku. Czyni to wielu szeregowych członków jak i sympatyków Prawa i Sprawiedliwości i jesteśmy przekonani, że powinni to uczynić również ludzie obdarzeni ich zaufaniem.

Z poważaniem
Jan Karandziej
Kazimierz Maciejewski
Andrzej Runowski
Lech Zborowski